Rozdział 3

Siedziałem w samolocie rysując na szybie serce i myśląc o tym co zrobię, gdy już wrócę do domu. Patrzyłem na nocne niebo z myślą, że gdzieś w swoim małym, skrzywdzonym serduszku Felis nadal mnie kocha, że gdy stanę w progu pokoju to może rzuci mi się na szyję i o wszystkim zapomni, o tym, że go zostawiłem, o naszej kłótni, będzie po prostu stał w moim uścisku szczęśliwy z mojego powrotu. A co stało by się później? Później zapytałbym co robię w domu, dlaczego tam jestem, a ja nie potrafiłbym go okłamać.

Będę patrzeć w jego oczy, przyznając się do winy, opowiadając o tym jak oddawałem się innemu mężczyźnie, zatracając się w jego słodkich ustach. Z każdym moim słowem jego serce będzie co raz mocniej pękać, będę patrzeć jak w jego spojrzeniu pojawia się co raz więcej nienawiści i obrzydzenia… bólu…

Wiedziałem, że właśnie tak to będzie wyglądać. Nie wiedziałem tylko co będzie później. Uderzy mnie? Wyjdzie zapłakany, trzaśnie drzwiami i już nigdy nie wróci? A może pełnym nienawiści głosem powie, że mam się spakować i wynosić z jego życia? Nie znałem odpowiedzi, nie wiedziałem nawet czy chcę ją poznać, może właśnie wręcz przeciwnie, może marzyłem o tym by nigdy się tego nie dowiedzieć, by ominąć ten fragment swojego życia tak jak przewija się nielubiany moment w filmie.

Moje rozmyślania przerwał otulający mnie sen, sen niespokojny i pełen koszmarów, obrazów tworzonych przez trawiony rozpaczą i wyrzutami sumienia umysł poszukujący wybaczenia, na które nie ma nadziei.

}*{

Obudziła mnie obsługa informująca, że za niedługo lądujemy. Przetarłem twarz wyczuwając pod palcami kilkudniowy zarost i uświadamiając sobie, że wszystkie moje rzeczy zostawiłem w wynajmowanym w Paryżu apartamencie. Gdzieś w głowie odkopałem listę rzeczy zabranych do Francji chcąc ocenić czy było wśród nich coś czego utrata byłaby dla mnie bolesna. Ku własnej uldze nic takiego nie przychodziło mi do głowy. Telefon, dokumenty, portfel zabrałem wychodząc, dla własnego spokoju sięgnąłem jeszcze do wewnętrznej kieszeni kurtki, w której powinny być moje klucze. Poczułem na skórze chłodny dotyk metalu, zacisnąłem na nim palce i wyciągnąłem.

W mojej dłoni pobłyskiwał niewielki pęk kluczy i przyczepiony do nich posrebrzany breloczek w kształcie anielskiego skrzydła ozdobionego szklaną imitacją diamencików. Na jego widok moje oczy zaszkliły się. Breloczek był prezentem od Felisa, dał mi go gdy jeszcze byliśmy dziećmi kilka dni po śmieci naszych rodziców. „Jesteś moim aniołem stróżem” – powiedział, kładąc mi ozdobę na dłoni i zaciskając na niej moje palce.

Pamiętam jak go wtedy do siebie przytuliłem, jak trzymałem w ramionach jego delikatne ciało pieszczony ciepłem jego skóry. Zapach jego jasnych włosów łaskoczących moją szyję był w mojej pamięci taki wyraźny. Gdy zamknąłem oczy mogłem przysiąc, że nie pochodzi on ze wspomnienia, tylko że Felis jest tuż obok mnie. Westchnąłem cicho, podnosząc powieki i chowając  klucze z powrotem do kieszeni, moje serce zadrżało na myśl, że za niedługo takie wspomnienia mogą być moją jedyną możliwością tego by być przy nim.

W końcu wylądowaliśmy. Niespiesznie opuściłem samolot i udałem się na parking przy lotnisku licząc, że znajdę tam jakąś taksówkę, która zabierze mnie do domu.

Odnalezienie transportu nie było tak trudne jak się spodziewałem co nieco mnie przygnębiało, z każdą chwilą co raz bardziej zbliżałem się do momentu, w którym będę musiał wyznać wszystko bratu i pomimo że wiedziałem, iż musi do tego dojść jak najszybciej to w środku miałem ochotę uciekać od tego jak najdalej.

Wsiadłem do pojazdu i podałem kierowcy adres. Nie chciałem odbierać sobie resztek nadziei na szczęśliwe zakończenie, więc pragnąc zająć czymś myśli obserwowałem przez szybę pogrążone we śnie, rodzinne  miasto. Na chodnikach i parapetach zalegał skrzący się w świetle ulicznych, bożonarodzeniowych ozdób śnieg. W pojedynczych oknach nadal paliło się światło a za zasłonami widać było ciemne kształty postaci. Na większości witryn sklepowych zza szkła do nielicznych przechodni uśmiechał się, ubrany w czerwony strój staruszek w towarzystwie reniferów ciągnących sanie lub małych skrzatów ubranych w śmieszne zielone stroje.

Szczególnie kolorowa była wystawa sklepu z zabawkami, gdzie prócz Świętego Mikołaja w towarzystwie jego wesołych towarzyszy stała zabawkowa kolejka, a jej trasę po makiecie gór i mostów  przyozdabiały kolorowe lampki.

Wziąłem do ręki telefon chcąc sprawdzić, która jest godzina, jednak jedyne informacje jakie uzyskałem to takie, iż bateria w komórce się rozładowała. Chciałem zapytać kierowcy, jednak gdy odwróciłem wzrok w kierunku jazdy odkryłem, iż jesteśmy już praktycznie przed wieżowcem, w którym mieszkam.

Zapłaciłem mężczyźnie, życzyłem wesołych świąt i wysiadłem z pojazdu. Wszedłem do budynku i podszedłem do wind. Skrzywiłem się widząc wywieszoną na nich kartkę z informacją, iż uległy awarii i są nieczynne. Dopuściłem się tak wielkiej zbrodni, że nawet wszechświat chce mnie ukarać – pomyślałem i ruszyłem w kierunku schodów. Wchodząc na pierwszy stopień spojrzałem w górę, czekała mnie wspinaczka na dwunaste piętro, na samą myśl zaczęły boleć mnie nogi. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w górę schodów z nadzieją, że uda mi się dotrzeć pod drzwi mieszkania.

~}*{

Po długiej, męczącej i mozolnej wspinaczce udało mi się w końcu dotrzeć na miejsce. Oparłem się o ścianę obok drzwi na których błyszczała pozłacana plakietka z wygrawerowanym nazwiskiem „Engel”. Nie chciałem wchodzić tam w takim stanie, więc spokojnie czekałem na korytarzu aż mój oddech się unormuje, a mięśnie odpoczną.

Gdy nic już nie wskazywało na to, iż przed chwilą pokonałem paręset stopni stanąłem wyprostowany przed drzwiami i ułożyłem dłoń na chłodnej klamce, jednak nie potrafiłem jej nacisnąć. Stałem tak wpatrując się w nią i czując jak mam ochotę upaść na kolana i się rozpłakać. Zacisnąłem zęby by z mojego gardła nie wydostał się szloch i przetarłem wolną dłonią oczy. Nie mogłem się poddać, nie w tym momencie, byłem już zbyt daleko, było za późno.

Nacisnąłem klamkę i popchnąłem drzwi, które bez oporu gładko i cicho otworzyły się wpuszczając mnie do środka. Postąpiłem kilka kroków i zamknąłem za sobą wejście przekręcając zamek w nadziei, że jeśli Felis będzie chciał uciec to kupi mi to troch czasu by móc go powstrzymać.

Przez chwilę stałem na doskonale znanym mi korytarzu po czym ruszyłem w głąb mieszkania by w końcu dotrzeć to salonu. Stanąłem w progu pomieszczenia. Na ściany padało delikatne, ciepłe światło niedużej lampki stojącej na stoliku w rogu pomiędzy kanapą, a jednym z foteli. Meble były ciemnobrązowe, podłogę tworzyły drewniane panele a ściany miały beżowy kolor.

Na fotelu przy lampce siedział mój kochany braciszek. Miał na sobie swój ukochany biały szlafrok, a na kolanach trzymał nasz wspólny album. Widziałem jak z czułością opuszkami palców gładzi jedno ze zdjęć, jak uważnie mu się przygląda.

Podszedłem po cichu bliżej, przyjrzałem się fotografii. Było to zdjęcie zrobione w Wenecji podczas naszej pierwszej wspólnej podróży, siedzieliśmy razem w gondoli, trzymając się za ręce i tuląc się do siebie.

– Pamiętam jak cieszyłeś się, gdy pokazałem ci bilety na lot do Wenecji – powiedziałem cicho, dokładając wszystkich sił by mój głos był spokojny i nie zdradzał nadciągającej katastrofy.

Felis oderwał swój wzrok od albumu i przeniósł go na mnie. Przez chwilę przypatrywał mi się zdezorientowany po czym w jego oczach rozbłysły iskierki szczęścia, a on wstał gwałtownie zrzucając ze swych kolan album i oplatając mnie swoimi ramionami.

Również go obiołem i zanurzyłem nos w jego jasnych kosmykach. Mocno przytulałem go do siebie, chcąc nacieszyć się jego bliskością, wiedząc, że to może być ostatni raz, gdy trzymam go w ramionach.