Rozdział 4

Westchnąłem cicho pod nosem i zamknąłem kolejną książkę, w której szukałem odpowiedzi na moje pytania. Odłożyłem ją na stos pozostałych czterech i chwyciłem ostatnią jaka mi została. Odnalazłem w spisie treści stronę rozdziały, którego tytuł wskazywał na to, że może tam być opis mojego problemu.

Siedziałem gdzieś pomiędzy regałami w najbardziej oddalonym i odosobnionym koncie biblioteki ukryty przed innymi. Przeszukiwałem książki z nadzieją na odnalezienie w nich czegoś co wyjaśni mi czym jest postać i skąd w ogóle się wzięła. Problem polegał na tym, że wszystkie książki, w których znalazłem opis podobnych sytuacji podawał za ich przyczynę uraz psychiczny związany z przerwaniem upojenia lub utratą kogoś bliskiego, ważnego.

Moje upojenie przeżywało wręcz rozkwit w ostatnim czasie, a ostatni raz straciłem bliskich ponad dziewięć lat temu. Po za tym według książek w takich sytuacjach czuje się bliskość zmarłej osoby. Nie wiem kim jest postać, ale na pewno nie jest to widmo mojego ojca, ani mamy.

Odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy. Kończył mi się czas, a nadal nic nie wiedziałem. W drodze do biblioteki postanowiłem, że jeśli nic nie znajdę to wieczorem opowiem o wszystkim wujowi, jednak ten plan nie wzbudzał we mnie pozytywnych uczuć. Wszystko pewne skończy się na wizycie u Kiliana i dostaniu jakiś „magicznych” tabletek, które sprawią, że postać zniknie, a szczerze mówiąc tego nie chciałem. Przywiązałem się do tego tajemniczego tworu i wręcz uzależniłem się od poczucia bezpieczeństwa, które mi dawało.

Zupełnie jakby myślenie o niej ją przywołało postać nagle pojawiła się za mną. Czułem jak układa ona ręce na moich ramionach po obu stronach mojej głowy, splatając dłonie na moim torsie. Jej czoło na chwilę wsparło się o moje, po czym niematerialne usta lekko musnęły moje czoło. Był to delikatny całus, taki jak ten, który rodzice dają swoim dzieciom na dobranoc.

– Kim lub czym jesteś? – zapytałem bez większych nadziei na odpowiedź, ale co miałem do stracenia?

– Nie jesteś zbyt rozmowny – dodałem po dłuższej chwili ciszy – Skoro nie chcesz się przedstawić sam cię jakoś nazwę.

Przygryzłem dolną wargę w zamyśleniu i nadal z zamkniętymi oczami pochyliłem się nieco do przodu by móc wygodnie wesprzeć głowę na ręce opartej o stół. Zmiana mojej pozycji wywołała również zmianę pozycji postaci, która teraz sprała swoją głowę o czubek mojej. Zastanowiłem się co wiem na temat tego dziwnego bytu i doszedłem do wniosku, że sądząc po odczuciach jest to „coś” płci męskiej.

– Będziesz nazywał się Wando – powiedziałem z nutą rozbawienia w głosie – Tak jak wymyślony przyjaciel Felisa z dzieciństwa. Podoba ci się? – zapytałem ze szczerą nadzieją, że Wando w jakiś sposób odpowie, wykona jakiś gest, który wskazywał by na odpowiedź.

Wando jakby pokiwał głową i ponownie ucałował mnie w czoło. Uśmiechnąłem się pod nosem i poczułem jak on mocno przytula się do mich pleców, pochylając się przy tym mocniej. Poczułem jak miękkie włosy ocierają się o mój policzek i otulił mnie ich słodki zapach, przypominający woń ciasta cytrynowego. Obecność Wando była taka kojąca, nie chciałem otwierać oczu i go stracić, jednak wiedziałem, że powoli kończy mi się czas i za niedługo będę musiał iść na zajęcia.

– Czym ty jesteś? – zapytałem, a on otarł się o mój policzek swoim.

Powoli uniosłem dłoń. Nigdy wcześniej nie próbowałem go dotknąć, zastanawiałem się czy jestem w ogóle w stanie to zrobić. Skierowałem dłoń w miejsce gdzie powinny być jego splecione dłonie. Poczułem pod palcami ciepłe, miękkie dłonie pokryte delikatnymi bliznami. Jego dłonie rozplotły się i objęły moją.

– Muszę iść – wyszeptałem, a Wando niechętnie uwolnił mnie ze swoich objęć.

Otworzyłem oczy i westchnąłem pozbawiony ciepłego poczucia bezpieczeństwa. Pozbierałem książki, zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę wyjścia z biblioteki.

Przy drzwiach za biurkiem siedziała uśmiechnięta brunetka, która przyjęła ode mnie książki.

– Znalazłeś rzeczy potrzebne do twojej pracy? – zapytała przyjaźnie, a ja potrzebowałem chwili by przypomnieć sobie o swoim małym kłamstwie.

– Tak, mam nadzieję, że spełni wszystkie wymagania – odparłem z uśmiechem, pożegnałem się i wyszedłem.

Na początku mojej wizyty w bibliotece, aby ułatwić sobie poszukiwania potrzebnych książek okłamałem, wspomnianą wcześniej brunetkę, iż jestem jednym ze studentów medyka i muszę napisać pracę związaną z halucynacjami i innymi zaburzeniami świadomości.

Cyjan siedział już pod drzwiami naszej sali i szkicował coś w swoim fioletowym szkicowniku.

– Co robisz? – zapytałem siadając obok.

– Dopieszczam zadanie. Masz swoje?

Pokiwałem głową i sięgnąłem do torby. Wyciągnąłem z niej szkicownik i zacząłem przewracać szybko jego strony w poszukiwaniu szkiców, które mieliśmy stworzyć w ramach zadania domowego. Gdy nieco zwolniłem przerzucanie kartek z przerażeniem odkryłem, że zabrałem nie ten szkicownik, który powinienem. Przypomniałem sobie jak w pośpiechu zabrałem z biurka jeden z dwóch szkicowników i na swoje nieszczęście nie ten, który powinienem.

– Coś nie tak? – zapytał z troską Cyjan.

– Zabrałem prywatny szkicownik, a nie ten do zajęć. Nie mam zadania – wymruczałem nieco przybity.

– Już dawno mówiłem ci, że powinieneś jeden jakoś ozdobić. I co teraz zrobisz?

– Powiem prawdę i będę liczył, że Natan mi uwierzy, a nie pomyśli, że próbuje się wykręcić bo nie zrobiłem zadania – odpowiedziałem wzruszając ramionami, bo co innego mogłem zrobić?

Na korytarzu rozległy się kroki, ktoś szedł w naszą stronę. Podniosłem głowę i spojrzałem w stronę, z której dochodził dźwięk.

W naszym kierunku szedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o ciemnych, równo przystrzyżonych, średniej długości włosach, delikatnie opalonej skórze i dość eleganckim stroju, niosący w ręku jakieś dokumenty. Gdy mężczyzna zbliżył się dostrzegłem jego seledynowe oczy i wtedy byłem pewien, że jest to najwyższy generał Michael, jedna z najważniejszych osób w kraju.

Pospiesznie podnieśliśmy się z Cyjanem z podłogi.

– Michaelu – powiedzieliśmy z szacunkiem, kłaniając się.

Mężczyzna skinął głową z przyjaznym uśmiechem i poszedł dalej, a my chcieliśmy wrócić na podłogę. Prawie już usiadłem, gdy mężczyzna nagle przystanął, obrócił się a pięcie i z powrotem podszedł do nas. Wyprostowałem się, czując na sobie wzrok generała.

– Feliks Perlison, bratanek Pricharda Perlisona? – zapytał spokojnie, a ja mimowolnie spiąłem się na dźwięk jego przyzwyczajonego do wydawania rozkazów głosu.

– To ja proszę pana – odpowiedziałem grzecznie, starając się rozluźnić.

Mężczyzna zaczął szukać czegoś wśród papierów, które miał przy sobie.  Końcu wyciągnął w moją stronę zapieczętowaną kopertę. Na jego palcu delikatnie mienił się złoty sygnet z wygrawerowanym w krwistym rubinie misterną literą „M”, której towarzyszył nagi miecz.

– Przekaż to proszę swojemu wujowi – powiedział, a ja zabrałem od niego kopertę i ukłoniłem się na pożegnanie, widząc że mężczyzna ma zamiar odejść, na co ten odpowiedział mi skinieniem głowy.

Odetchnąłem z ulgą, gdy generał oddalił się i spokojnie usiadłem na podłodze, przyglądając się kopercie. W czerwonym wosku był odbity taki sam wzór jak ten na sygnecie. Trochę mnie to zdołowało, bałem się że jest to wezwanie na front i wujek będzie musiał nas znowu zostawić za nim zdążymy się nim nacieszyć.

– Skąd wiedział, że to ty? – zapytał Cyjan, przerywając ciszę panującą od odejścia mężczyzny.

Spojrzałem na niego z lekkim rozbawieniem w oczach.

– A ile znasz aniołów światła o takim wyglądzie – odparłem robiąc teatralny gest ręką mający podkreślić mój wygląd.

Chłopak zarumienił się delikatnie i wymruczał coś o tym, że w sumie to mam rację.

W wyglądzie moim czy mojego brata nie było nic nadzwyczajnego, oczywiście w momencie, gdy pominiemy fakt, że jesteśmy bliźniakami a mimo to ja jestem „czarny”, a on „biały”, jednak gdy zagłębić się w to wszystko trochę bardziej to dostrzega się ciekawy schemat.

Anioły, mieszkańcy Edenu dzielą się na dwie nacje, wygląd osób przynależnych do danej rasy określają pewne „zasady” czy może bardziej poprawnie mówiąc pewne normy, jednak od tych norm istnieje pięć wyjątków, dokładnie pięć wyjątków nie mniej, nie więcej.

Są anioły ciemności, o czarnych skrzydłach, ciemnych włosach, oczach i ciemniejszej karnacji, są to osoby nie lubiące zbyt długo przebywać na słońcu i czujące się źle w zbyt mocno oświetlonych pomieszczeniach, gdyż ich dusze powstały z „mroku wszechświata”, a zbyt duże dawki światła je osłabiają.

Druga nacja  to anioły światła, jak można się łatwo domyślić całkowite przeciwieństwo tych pierwszych. Mają one białe skrzydła, jasne włosy, oczy i cerę, uwielbiają przebywać na słońcu i im więcej jest światła w pomieszczeniu tym są szczęśliwsi.

I są jeszcze wspomniane wyjątki: pierwszym i najważniejszym z nich jest najmłodsza królowa Edenu Anna, której zadaniem było utrzymanie równowagi między rasą ciemności, a rasą światła, ma ona swoją własną domenę, którą z czasem Edeńczycy zaczęli nazywać ogniem, a samą królową tytułować aniołem ognia

Wujek ucząc nas historii mówił, że zaczęło się to od wypowiedzi jednego z członków Rady Szesnastu: „Anna jest jak ogień, może być miła, spokojna i dawać nam przyjemne ciepło oraz światło, wskazywać drogę i chronić, albo stać się nieposkromionym, niszczycielskim żywiołem, który strawi wszystko co stanie na jego drodze, pozostawiając za sobą tylko zgliszcza i ciemność”. Miało się to odnosić zarówno do nacji królowej, jak i do jej charakteru i sposobu bycia, jednak ja pomimo osobistej znajomości z królową nigdy nie doświadczyłem jej niszczycielskiej strony.

Kolejnymi dwoma wyjątkami są bracia: najwyższy generał Michael, z którym rozmawiałem i jego starszy brat Gabriel, będący głównym doradcą. W ich wyglądzie występuje jeden, nie pasujący do reszty element. Obaj są aniołami ciemności i jedyną rzeczą jak w ich wyglądzie się nie zgadza są jasne, seledynowe oczy, które mężczyźni odziedziczyli po swojej ludzkiej matce. Mówi się, że to właśnie obecność ludzkich genów dopuściła możliwość jasnej barwy tęczówek u przedstawicieli rasy ciemności.

Ostatnie dwa wyjątki to ja i Felis. Schemat między mną, a moim bratem jest bardzo łatwy, najprościej mówiąc to co u niego jest białe u mnie jest czarne, a to co u niego jest czarne u mnie jest białe, co skutek daje taki, że mój brat jest aniołem ciemności z krwi i kości, kochającym siedzenie po ciemku, o jasnej kolorystyce, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny i czarnych skrzydłach, a ja kochającym jasne przestrzenie, aniołem światła, u którego barwą dominującą jest czerń, choć moje skrzydła pozostawały białe jak u kruka.

W kraju, w którym społeczeństwo przywykło do tego, że jeśli osoba ma ciemne oczy i włosy to towarzyszy jej energia ciemności, a osobą o jasnych włosach i oczach towarzyszy energia światła, para taka jak ja i Felis była wręcz sensacją. Wieść o narodzinach tak niezwykłych bliźniąt bardzo szybko rozeszła się po Edenie, szczególnie, że była mowa o wręcz wyczekiwanych przez niektóre osoby dzieciach żywej legendy wojskowej. Każdy w Edenie kto żył gdy ja i Felis pojawiliśmy się na świecie zna nasze imiona i wie, że jeśli wygląd anioła nie pasuje do towarzyszącej mu energii to jestem to albo ja albo mój braciszek.

Kilian poświęcił wiele godzin by odkryć dlaczego wyglądamy tak a nie inaczej i dlaczego nasz wygląd nie zgadza się z naszą rasą. Przeprowadzenie badań, zadanie wielu pytań i wymyślenie kilka teorii zakończyło się ustaleniem, że za wszystko jest odpowiedzialny sposób dobierania się małżeństw w naszej rodzinie. Na przestrzeni wieków  od początków jej istnienia w mojej rodzinie nie było ani jednej pary, w której anioły należały do tej samej rasy. Lata takiego dobierania się w pary w końcu dały owoc w postaci mutacji genów moich i Felisa, z resztą to nie jedyna oryginalna cecha moja i mojego brata.