Rozdział 7

Siedziałem na piasku, patrząc jak złota tarcza słońca tonie w szafirowych wodach Aiiro. Oparłem głowę na ramieniu stryja, siedzącego obok i zacząłem wodzić wzrokiem za bratem, biegającym po plaży i zbierającym muszelki, uśmiechnąłem się pod nosem i zanurzyłem dłoń w ciepłym piasku. Felis zaczął iść w naszymi kierunku z uśmiechem, wyrażającym czystą, dziecięcą radość. Blondynek ukląkł przy mnie na piasku i wyciągnął w moją stronę dłoń zwróconą spode do góry i zaciśniętą w piąstkę.

– Co tam znalazłeś kochanie? – zapytałem z ciekawością, a braciszek rozłożył swoją jasną dłoń.

Na jego skórze leżał średniej wielkości, czarny, gładki kamyk w kształcie serca oszlifowany przez wodę i piasek.

– Dla ciebie, za to że mnie dzisiaj obroniłeś.

Uśmiechnąłem się zauroczony zachowaniem braciszka i wziąłem od niego kamyk, przez chwilę delikatnie obracałem go w palcach, po czym złapałem brata za dłoń i przyciągnąłem do siebie. Felis usadowił się przy mnie i przytulił do mojego torsu, jednak nie siedział spokojnie zbyt długo, już po kilku minutach wstał i patrząc na mnie proszący wzrokiem zapytał czy może wejść do wody. Przygryzłem delikatnie dolną wargę i spojrzałem na marszczoną przez falę tafle wody.

– Tylko podwiń spodenki i postaraj się nie zamoczyć, dobrze? Nie chcę żeby cię przewiało.

Felis z entuzjazmem pokiwał głową, szybko podwinął nogawki spodni aż do kolana i nim się obejrzałem biegł już radośnie w kierunku wody. Usłyszałem obok siebie cichy śmiech wujka, spojrzałem na niego. Jego szare oczy błyszczały szczęściem, a usta wykrzywiały się w szerokim uśmiechu rozbawienia.

– Pamiętam jak nie tak dawno to ja mu to mówiłem i tobie z resztą też, a teraz – pokręcił z uśmiechem głową – Jesteś wspaniałym starszym bratem, przyjacielem, bratankiem i kochankiem – dodał na koniec z nutą rozbawienia w głosie – Ojciec byłby z ciebie dumny – wyszeptał.

Wzdrygnąłem się na wspomnienie o ojcu, ostatnie przyjemne wspomnienie z nim w roli głównej było z okresu gdy miałem dwa lata, każde późniejsze to tylko jego kłamstwa i rozczarowania, aż do dnia jego śmierci.

– Bez względu jak bym traktował brata on i tak by tego nie zauważył – wymruczałem, podciągając kolana do brzucha i oplatając je ramionami.

– Nie mów tak, Cornel was kochał, zależało mu na was…

– Tak bardzo nas kochał, że nie potrafił znaleźć dla nas pięciu minut raz w tygodniu – burknąłem – Proszę, nie chcę o nim mówić, to taki ładny dzień.

Stryj westchnął cicho, wiem że zawsze gdy mówię tak o ojcu to w jakiś sposób ranię tym też Pricharda, mówiłem w końcu o jego starszym bracie, ale pomimo że szanowałem ojca to nie potrafiłem mówić o nim inaczej, cieplej. Cornel był moim ojcem, ale jedyne co go łączyło ze mną i Flisem to geny, nazwisko i znikome podobieństwo w wyglądzie. Zero uczucia, ciepła, miłości, jakiejkolwiek ojcowskiej troski, brak nawet jakichkolwiek wymagań. Nic. Tylko obojętność i kłamstwa.

Wujek doskonale wiedział dlaczego nie lubię tematów związanych z moim tatą, wiedział jak obcy był dla nas Cornel, ale mimo to starał się sprawić by chociaż po śmierci stał się on nam bliższy, starał się nam o nim opowiadać, powtarzał, że ojciec nas kochał, że wiele dla niego znaczyliśmy i mówił to z wielkim przekonaniem, z wiarą w to że tak było, ale wszystko inne wskazywało na to że było zupełnie inaczej.

Wychowywałem się bez ojca, ze świadomością, że jego kariera wojskowa jest ważniejsza ode mnie, od mamy, wujka, a nawet od Felisa. Nigdy tego nie rozumiałem, Prichard poświęcił swoją karierę dla „obcych” dzieci, a Cornel nie potrafił znaleźć dla własnych potomków nawet kilku minut.

Zmęczony zamknąłem oczy i mocniej się skuliłem. Ktoś otulił mnie ramionami, na początku myślałem, że to Prichard, jednak pojawienie się zapachu ciasta cytrynowego i ciepłego poczucia bezpieczeństwa, jasno dały do zrozumienia, że to Wando.

– Wando, dziękuję, ale nie jestem sam. Wróć później – wymruczałem  cicho, tak by wujek nie mógł nic zrozumieć, a Wando jako wytwór mojego umysłu już tak.

Wando ucałował czubek mojej głowy, potarł ręką moje ramię w geście pocieszenia i rozpłynął się.

– Wujku – mruknąłem, podnosząc głowę i rozprostowując nogi – Czy moglibyśmy porozmawiać wieczorem, jak Felis pójdzie spać?

Stryj spojrzał na mnie z cieniem troski w oczach, jednak od razu zgodził się i choć widziałem, że ma ochotę zapytać czy coś się stało to tego nie zrobił.

Będąc już spokojnym o chwilę czasu na powiedzeniu wujkowi o moich problemach, odnalazłem wzrokiem Felisa przeskakującego przez fale. Ostatnie promienie słońca kryły się już za krawędzią wyspy, na której znajdowało się Aiiro, jednak wiedziałem, że gdybym stał na jego przeciwległym brzegu to nadal widział bym świetlistą tarczę w pełnej okazałości, za nim jej blask zgasłby, przemieniając słońce w jeden z siedmiu księżycy Edenu.

Zawołałem brata, chcąc powoli zbierać się do domu. Blondynek obrócił się w naszą stronę, a ja gestem ręki dałem mu do zrozumienia żeby wracał. Młodszy posłusznie zaczął wychodzić z wody, jednak niespodziewanie większa fala uderzyła go w plecy, a on utracił równowagę i wpadł do wody.

Jęknąłem cicho widząc to i poderwałem się z piasku, wujek również wstał choć o wiele spokojniej. Felis pozbierał się i podszedł do nas krzyżując ręce na piersi z zimna.

– Prosiłem żebyś uważał – mruknąłem wiedząc jego przemoczone ubrania i zacząłem ściągać z siebie swoją kurtkę – Już, ściągaj tą mokrą koszulkę za nim cię przewieje – poleciłem, a brat posłusznie wykonał polecenie.

Zabrałem od niego mokry materiał i ubrałem go w moją ciemną kurtkę, zapinając zamek pod samą szuję brata.

– Przepraszam – wymruczał smutnym głosikiem, gdy wykręcałem jego koszulkę, w odpowiedzi połaskotałem go po jego jasnej szyi i przytuliłem do siebie.

– Nie jestem zły, tylko nie chcę żebyś był chory. Idziemy do domu i zrobimy ci ciepła kąpiel.

– Z bąbelkami? – zapytał z dziecięcą nadzieją w głosie, chwytając mnie za rękę.

– Z bąbelkami i dużą ilością twojego ulubionego płynu do kąpieli.